To będzie bardzo trudny rok dla Kościoła w Polsce. A od decyzji, jakie będą podejmowane (lub nie) może zależeć przyszłość katolicyzmu w naszym kraju.
Czas „świętego spokoju” (czasem mam wrażenie, że najważniejszego polskiego świętego) dobiegł już końca. Hołubione przez lata moralne status quo należy już do przeszłości, a zasada, by nie zmierzać do zderzenia z hierarchią kościelną, też już nie obowiązuje. Teraz przyszedł czas na – na razie jeszcze ostrożną i prowadzoną flankami – politykę zderzenia z Kościołem i jego nauczaniem, a także pozbawiania tej instytucji autorytetu. Tak, by już nikt i nic nie przeszkadzał partii rządzącej w sprawowaniu niepodzielnej władzy.
Ten mechanizm został już zresztą przetestowany na Lechu Kaczyńskim i PiS-ie. A przyznawał to w styczniu 2010 roku Janusz Palikot, który jest obecnie główną bronią PO w walce z każdą niezależną od niej instytucją: „…my na trwałe zniszczyliśmy zagrożenie populizmem, trwale uszkodziliśmy liderów PiS-u i całą formację, która jest już niezdolna do zwycięstwa. Nikogo już nie uwiodą, bo są fundamentalnie ośmieszeni. (…) Moim celem było ich ośmieszyć, wyszydzić, skompromitować, sprowadzić do niskiego parteru, doprowadzić do sytuacji, że oni nie są wielkimi przywódcami i nie mogą uwieść narodu” – mówił Palikot 13 stycznia 2010 roku w wywiadzie dla dziennika „Polska. The Times”. A teraz te same metody, które zastosował wobec PiS-u, wyraźnie zaczął stosować wobec Kościoła.
Koniec status quo
I niestety nie jest to przesada. Od kilku tygodni (za każdym razem, gdy Kościół powie coś, co nie spodoba się PO, prezydentowi czy rządowi) ataki te przybierają na sile, trwa bowiem festiwal podważania niepodważalnych (tak twierdzili choćby Donald Tusk czy Jarosław Gowin, gdy Marek Jurek chciał zmienić konstytucję, by lepiej chroniła ona życie ludzkie) dotąd ustaleń prawnych dotyczących sprzeciwu (umiarkowanego trzeba przyznać) wobec zabijania nienarodzonych.
Palikot otwarcie wzywa już swoich wyznawców do zmiany nie tylko ustawy o planowaniu rodziny, ale także wprowadzenia w Polsce zgody na zabijanie schorowanych staruszków. „Na moje zlecenie Homo Homini przeprowadziło rozległe badanie, na próbie ok. 1700 osób, na temat różnych spraw dotyczących kwestii światopoglądowych. Będę zamieszczał niektóre wyniki przez kilka kolejnych dni. Na pytanie, czy ustawa aborcyjna powinna być zliberalizowana były następujące odpowiedzi: zdecydowanie tak – 31,9, raczej tak – 30,1. To oznacza, że nieprawdziwa jest, od lat powtarzana teza, że kompromisu z lat 90-tych nie należy ruszać. Wręcz przeciwnie. A zatem ludzie Ruchu – do boju!!!” – wzywa na swojej stronie Palikot. A dalej uzupełnia: „We wspomnianym już tu badaniu HH na pytanie o to, czy eutanazja powinna być dopuszczalna, aż 46 proc. Polaków odpowiada tak lub raczej tak!! To przełom, to o kilka procent więcej niż nie, lub raczej nie. W tej najbardziej, wydawało by się, trudnej rzeczy, ludzie bardziej niż politycy rozumieją nieszczęście życia za wszelka cenę, w imię efektów medycyny! Brawo Polacy!!!!!”.
A wtórują mu (i to jest istotna zmiana) media, w których nagle zabrakło wyznawców „świętego kompromisu”, i które otwarcie już wypowiadają się za jak najszybszym pełnym zalegalizowaniem w Polsce zabijania nie tylko nienarodzonych, ale także chorych i upośledzonych. Polacy, tu nie przeceniałbym wyników badań zleconych przez Palikota, nie są może do tego jeszcze gotowi, ale… wytrwała praca mediów, a także brak znaczącej odpowiedzi Kościoła, zrobią swoje. I wreszcie nadejdzie taki czas, gdy politycy dostrzegą zmianę słupków i zmienią prawo… Katoliccy intelektualiści, politycy, a także niektórzy (oby nieliczni) duchowni poprą ich zaś w imię „kompromisu”, „dialogu” czy niechęci do eskalowania debaty!
Ośmieszyć hierarchię
Ataki na Kościół mają jednak jeszcze jeden istotny powód. Otóż chodzi w nich o to, by skutecznie pozbawić znaczenia i autorytetu ostatniej instytucji, która jest zdolna przeciwstawić się totalnym (w sensie przejmowania władzy) zakusom partii rządzącej. W czasie ostatnich wyborów, a także po katastrofie smoleńskiej, PO zorientowało się, że wykreowany przez jej liderów (a także usłużne media, które – tak jak dziś „Newsweek” – przyczepią się już nie tylko do ciemnej strony Kościoła, ale nawet do spowiedzi, wykorzystując do tego frustracje byłych księży) podział na katolicyzm łagiewnicki i toruński już nie wystarcza, bowiem nawet hierarchowie przedstawiani jako łagiewniccy nie chcą chodzić na krótkiej smyczy władzy. I potrafią niezwykle mocno sprzeciwić się jej pomysłom.
Potem było jeszcze gorzej. Mimo że PO, choćby ustami rzecznika rządu, jasno sugerowała, jak powinni zachować się hierarchowie, to oni nie tylko nie podjęli tych sugestii, ale wręcz zaapelowali o „godne upamiętnienie ofiar”, co w istocie oznacza sprzeciw (jawny) wobec polityki niepamięci prowadzonej przez Platformę Obywatelską. Na taki jawny sprzeciw zaś władza zgodzić się nie chce. I dlatego rozpoczęła ostry atak na niezależną instytucję, jaką jest Kościół. Symbolicznym jest fakt, że rzecznik rządu czy wicemarszałek Sejmu zabrali się za recenzowanie prac biskupów diecezjalnych. – To przykre i smutne, że nie doczekaliśmy się ze strony Kościoła, aby zajął w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim odpowiedzialną postawę – bo czekaliśmy dzisiaj wszyscy na ten głos, na głos ze spotkania biskupów – i to była ostatnia szansa, żeby Kościół w tej sprawie zajął jakąś odpowiedzialną postawę – mówił Paweł Graś. A dziennikarze i publicyści używali sobie jeszcze mocniej.
Na tej atmosferze próbują też ugrać swoje politycy SLD. – Powstał w końcu klimat na to, by zmarginalizować rolę Kościoła w państwie – oceniał w „Polsce The Times” jeden z polityków lewicy. – Napieralski zdecydował się na ostry zwrot z powodu sporu, jaki powstał w związku z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim – zdradzał gazecie jeden z bliskich współpracowników lidera SLD. – Nigdy nie było tak sprzyjających warunków na ostateczne rozwiązanie sprawy rozdziału Kościoła od państwa – dodał. A w takiej atmosferze PO, aby zachować część swojego lewicowego i centrolewicowego elektoratu, będzie musiała także wyraźnie skłonić się w lewo. I zwalczać (rękoma Palikota, ale również Joanny Muchy czy innych posłów, a także chętnych do tego mediów) Kościół, tak by nie dać się wyprzedzić SLD. Efektem zaś może być nie tylko zniszczenie autorytetu ostatniej mającej w Polsce znaczenie instytucji, ale również wyraźne przesunięcie światopoglądowe opinii publicznej.
Zakrywanie nieróbstwa
A zanim do tego dojdzie (a jeśli nic w tej sprawie nie zrobimy to dojdzie raczej wcześniej niż później) Platforma będzie miała świetną zasłonę dymną dla własnego nieróbstwa. Dzięki debacie o zabijaniu nienarodzonych i starców, eutanazji, in vitro czy rozdziale Kościoła i państwa (a będzie ona niewątpliwie gorąca) – będzie można odwrócić uwagę od kolejnych podwyżek podatków, od fatalnego stanu budżetu państwa (do którego w wywiadzie dla „Newsweeka” przyznawał się w imieniu rządu premier Waldemar Pawlak), od braku jakichkolwiek pomysłów na reformy, niszczenia życia intelektualnego przez wprowadzanie VAT-u na książki, czy wreszcie od lenistwa tej ekipy.
Komentatorzy bowiem zamiast zająć się realnymi problemami Polski, chętnie kupią tematy światopoglądowe. I zamiast dyskusji o realnej modernizacji naszego kraju (czyli na przykład budowie autostrad, kolejach, przejrzystym i sprzyjającym rodzinom i przedsiębiorstwom modelu podatkowym) będziemy mieć dyskusję o tym, czy lekarz może zabijać staruszków, i czy biskupi nie za bardzo wypowiadają się na tematy polityczne… (co, z nie wiadomych powodów, uchodzi za temat nowoczesny).
Nowy ruch polityczny Palikota (jak niechętnie przyznaje „Gazeta Wyborcza”, nie mogący liczyć na wejście do parlamentu) to jednak także wspaniała okazja, by stworzyć pozory pluralizmu politycznego w Polsce. Ta lewicowa przybudówka PO (takie Stronnictwo Demokratyczne czy ZSL z czasów PRL) może zagospodarować część wyborców SLD, czy niezdecydowanych lewicowców, nie tracąc przy tym centrystów czy nawet łagodnych centroprawicowców… A dzięki temu skutecznie, na wiele lat, przejąć władzę. I nadal nic nie robić, ciesząc się poparciem lewicowo-liberalnego establishmentu medialnego.
Gdyby było inaczej, gdyby Palikot rzeczywiście chciał utworzyć nową partię, osłabiając Platformę, to już dawno byłby poza tym ugrupowaniem. A odchodziłby w glorii oszusta (właśnie odkrytego), albo pantoflarza. W każdym razie poślizgnąłby się w wannie na mydle – jak ładnie określał model rozstawania się Donalda Tuska ze swoimi współpracownikami Piotr Zaremba. Jeśli tak nie jest, to oznacza to, że pomysł ruchu obrońców Palikota jest akceptowany, a być może nawet wymyślony przez premiera i szefostwo partii.
Bronić Kościoła i moralności
Autentyczne intencje Tuska, Schetyny, Komorowskiego i Palikota (niezależnie od różnic między nimi) nie mają – i trzeba mieć tego świadomość – znaczenia. Jeśli bowiem nawet chodzi im tylko o zbudowanie lewicowej przybudówki, i takie osłabienie Kościoła, tak by nie przeszkadzał on (głównie zresztą na poziomie proboszczów) w wygrywaniu wyborów, to ich działania będą miały konkretne skutki. Zaufanie społeczne do Kościoła zostanie osłabione, tematy światopoglądowe zostaną bardzo mocno wprowadzone do debaty publicznej, co prędzej czy później skończy się powolną akceptacją nowych pomysłów przez opinię publiczną (a przynajmniej opatrzeniem się i osłuchaniem tych tematów).
Dlatego konieczna jest zdecydowana odpowiedź Kościoła (nie tylko instytucjonalnego, ale także wiernych) na te pomysły i zakusy. Aby do niej doszło trzeba jednak zrozumieć, że dzieje się coś rzeczywiście ważnego. A w istocie powiedzmy sobie szczerze: rozpoczęła się decydująca walka o przyszłość Polski, o to, czy będzie ona wierna swojemu powołaniu, broniąca życia, czy też nie. I w tej walce nie osobiste deklaracje polityków są ważne, ale to, co robią. Nie jest istotne, czy Komorowski (ale także Kaczyński, czy ktokolwiek inny) uznaje się za katolika. Ważne jest to, czy jego działania szkodzą czy też nie Kościołowi i moralności publicznej. Jeśli szkodzą (lub szkodziły) to trzeba to otwarcie mówić. I pokazywać. Dość już uciekania od trudnych tematów, w imię nieszkodzenia ulubionej (każdy może sobie wybrać swoją) partii politycznej.
Ale poza odwagą (i jednością) w prezentowaniu tematów trudnych, egzekwowaniem (choćby przez przypominanie o tym, kto ma prawo przystępować do komunii świętej) katolickiego stanowiska od polityków mieniących się katolikami, konieczna jest także formacja intelektualna. Znajomość bioetyki czy moralności katolickiej jest bowiem wśród Polaków minimalna, a choćby pobieżne przedstawienie argumentów Kościoła przeciw in vitro czy eutanazji zazwyczaj wystarcza, by pokazać spójność i racjonalność postawy katolickiej. Niestety, takiej formacji na poziomie parafii, szkoły, diecezji wciąż brakuje. I nawet księża często nie wiedzą, dlaczego stanowisko Kościoła jest właśnie takie. Jeszcze gorzej sprawa wygląda wśród świeckich. Niezbędne wydaje się także utworzenie silnej i zdecydowanej Ligi Katolickiej (można ją nazwać także Ligą przeciwko Zniesławianiu Katolików) w Polsce, która nie tylko monitorowałaby wypowiedzi na temat Kościoła, ale również przygotowywałaby raporty, a gdy trzeba – wytaczała procesy nadgorliwym wrogom Kościoła.
Co na to Fronda?
I właśnie jako środowisko chcemy się w te działania włączyć. Nie w przestrzeni politycznej, ale metapolitycznej i kulturowej, która wydaje się nam o wiele istotniejsza niż czysta polityka. I dlatego od października rusza – prowadzona wraz z Braćmi Kapucynami – w wielu miastach Polski (szczegóły wkrótce) Kuźnia Wiary, czyli formacyjne spotkania pokazujące, dlaczego katolicy mają rację w kwestiach bioetycznych i moralnych. Połączone one będą z seminariami i możliwością dyskusji. Jesteśmy otwarci na propozycje innych miejsc, w których takie (lub weekendowe – skondensowane) spotkania mogłyby się odbywać. Mamy nadzieję, że na miarę naszych skromnych możliwości uda nam się pokazać racjonalność bioetyki katolickiej, a także pomóc w formacji choćby nielicznych Polaków.
Zobowiązujemy się także do stałego monitorowania mediów i wypowiedzi politycznych, tak by wyszukiwać wypowiedzi czy zachowania, których nie da się zaakceptować i odpuścić. To wszystko oczywiście można uznać za niewiele znaczące. Ale od czegoś trzeba zacząć, sprzeciwiając się procesom, których nie akceptujemy.
Tomasz P. Terlikowski
Źródło: Fronda.pl